Od powietrza, głodu, ognia i wojny – życie w czasie pandemii

Dawniej morowego powietrza obawiano się bardziej, niż pozostałych wymienianych trzech zjawisk – głodu, ognia i wojny. Morowe powietrze (od słowa mór – śmierć) to „złe powietrze”, niosące choroby powodujące śmierć ludzi i zwierząt.

Epidemii nigdy nie można przewidzieć. Nadchodzi znienacka i atakuje wszystkich, niezależnie od pozycji społecznej, posiadanego majątku czy stopnia religijności. Dziś ze względu na dużą mobilność w jednej chwili staje się globalnym problem.

Podczas ostatniej wyprawy na Roztocze natrafiamy na ukrytą w środku lasu kaplicę pod wezwaniem św. Rocha – patrona ludzi chorych na choroby zakaźne. Ten malutki kościółek w Krasnobrodzie ufundowała Marysieńka Sobieska, żona króla Jana III Sobieskiego jak wotum wdzięczności za uzdrowienie w czasie panującej zarazy dżumy (XVII wiek).

Roch urodził się we Francji w 1295 roku w bardzo zamożnej i wpływowej rodzinie. Mając dwadzieścia lat zostaje sierotą i odziedzicza wielki majątek. Pieniądz i bogactwo nie mają dla niego wielkiego znaczenia, toteż rozdaje majątek biednym i wyrusza na pielgrzymkę do Rzymu. Na szlaku jego pątniczej wędrówki wybucha epidemia dżumy. Zgłasza się do pobliskiego szpitala i posługuje chorym i cierpiącym. Niestety, podczas opatrywania zadżumionych, sam zostaje zakażony i musi zmagać się z chorobą. I tu bardzo ważny element w biografii świętego. Zakażony chorobą udaje się w odosobnione miejsce – jest wiek XIV a izolacja chorego jest już praktykowana. Nie ma domu, zaplecza finansowego, wybiera więc las na miejsce swojej kwarantanny. Gdyby nie dobre serce i pomocna dłoń pobliskiego gospodarza, zapewne Roch umarłby nie tyle z powodu choroby, ale z głodu. Gospodarz wysyła codzienne emisariusza – swojego psa, który w pysku przynosi choremu chleb, liże jego rany i jest jego jedynym łącznikiem ze światem. Kwarantanna przynosi skutek – Roch, po przebytej chorobie może wrócić do społeczności.

Jest wiek XXI i też zmagamy się z podobnym problemem – koronavirus wywołujący chorobę COVID-19 sieje postrach na całym świecie – mamy pandemię. Głównym kryterium ogłoszenia pandemii jest szybkie rozprzestrzenienie się choroby w wielu regionach świata oraz duża dynamika zakażeń.

Gdy pojawia się tego typu problem, pojawia się też szereg obostrzeń, zakazów i nakazów. Na przestrzeni dziejów, lekarze i uczeni wykorzystując potęgę swojego umysłu wypracowali katalog zasad, rad i wskazówek. Ten katalog okupiony jest życiem milionów istnień ludzkich.

Jest rok 1854. W Londynie szaleje epidemia cholery. Morowe powietrze, a zdaniem niektórych – siły nadprzyrodzone to sprawcy szalejącej w mieście zarazy. Jedną z recept jest palenie ziół na ulicach. Jeden z lekarzy – John Snow – nie akceptuje tej metody. Sporządza mapę, nanosi miejsca zgonów i zauważa, że znacznie więcej zachorowań występuje w rejonie pompy, pracującej obok miejsca, gdzie do Tamizy odprowadzane są nieczystości. Studnię zlokalizowano, zakazano czerpania z niej wody i rozprzestrzenianie się choroby szybko zostaje zatrzymane. Takie mapowanie społecznościowie stosujemy i dziś.

Wielu z nas podważa, co prawda uciążliwą, ale nieodzowną w czasie pandemii izolację społeczną, tzw. kwarantannę. I znowu cofnijmy się w czasie.

Jest wiek XIV. W Azji wybucha epidemia dżumy. Azjatyckie okręty handlowe zawijają do europejskich portów przywożąc oprócz bardzo potrzebnych towarów czarną śmierć – niewidoczne gołym okiem zarazki dżumy. Władze Wenecji postanawiają chronić swoich mieszkańców i wprowadzają zasadę wpuszczania do portu tylko tych statków, które odczekały 40 dni (quaranta) – wtedy jest pewność, że załoga jest zdrowa. Na pewno decyzja wywołuje dyskusje, sprzeciw handlarzy, ale w chwili, gdy mamy do wyboru: PIENIĄDZ albo ŻYCIE wybieramy drugi wariant.

Obecnie najwięcej kontrowersji budzi problem zakrywania ust i nosa. Zdaniem niektórych koronasceptyków jest to zamach na naszą wolność. Zwrot w czasie i poznajmy ubiór DOKTORA PLAGI, nazywanego też doktorem zarazy lub doktorem dżumy.

Wiek XVII. Przez opustoszałe ulice przemieszczają się dziwaczne postacie. Ich twarze zakryte są maskami z potężnym ptasim dziobem wypełnionym aromatycznymi ziołami i przyprawami, aby tłumić fetor rozkładających się zwłok. Malutkie otwory do patrzenia osłonięte są szkłem. Na sobie mają długie ochronne płaszcze z nawoskowanej tkaniny i nasączone aromatycznymi olejkami. Dodatkowe akcesoria to czarny kapelusz, skórzane rękawiczki i długa drewniana laska, aby odpychać podchodzących zbyt blisko ludzi. Kto w tak dziwacznym stroju paraduje po ulicach??? To ówcześni medycy walczący z dżumą. Ich obecność w danym miejscu budzi strach i przerażenie. Nie leczą, nie nawiązują rozmowy z chorym, bo uniemożliwia im to ta dziwaczna maska. Chronią za to swoje życie.

Rok 2020. W związku z pandemią mamy nakaz zakrywania ust i nosa. Dziś już wiemy, że to nie zgniłe powietrze i unoszący się fetor jest przyczyną pandemii. Pod mikroskopem ujrzeliśmy sprawców dziesiątkujących ludzkość. Tylko ścisłe przestrzeganie zasad aseptyki, mycie rąk, zachowywanie dystansu społecznego i zakrywanie ust i nosa może uchronić nas od zarażenia. Szperając w internecie dowiedziałam się, że to właśnie Polak jest wynalazcą maski chirurgicznej. Chirurg Jan Mikulicz Radecki (1850-1905) wymyślił maseczkę ochronną na twarz, używaną dziś powszechnie w szpitalach. Maska Mikulicza – dziś maska chirurgiczna – stała się obowiązkowym elementem pracy w wielu zawodach. Moim zdaniem jest skutecznym środkiem zapobiegającym rozprzestrzeniania się infekcji.

Dorota Salamon – wykorzystałam zdjęcia dostępne w internecie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *